Chile, Argentyna i Puerto Rico (wrzesień 1973).

Ameryka Łacińska, Hiszpania i Portugalia oczami polskiego iberysty

Dziennik z podróży ukazuje się w drugi czwartek miesiąca

Zygmunt Wojski

Wiedzieliśmy, że sytuacja w Chile jest bardzo zła. W samolocie z La Paz do Santiago de Chile Rosario, tuląc się do mnie, rzekła błagalnie: „Oby tylko nas w Chile nie poczęstowano jakąś kulą!”. Na lotnisku Pudahuel rozgardiasz. Jest właśnie strajk komunikacji i jedynym sposobem pokonania prawie 40 km do Santiago jest taksówka. Taksówkarz jednak zażyczył sobie bajońskiej sumy za przejazd. Rosario zwierzyła się z tego jakiemuś carabinero, a ten zmusił taksówkarza, mierząc weń karabinem, do zawiezienia nas do Santiago za „normalną” cenę. Kierowca jest wściekły i wiezie nas do bardzo drogiego hotelu Sheraton przy Plaza de la Moneda. Idziemy do tańszego Panamericano, niedaleko stamtąd. W pokoju jest chłodno i miła recepcjonistka użycza nam grzejnika na kółkach.

Niewiele widzieliśmy w mieście. Najpierw spotkanie z poznanym na Kubie inżynierem, Mario Saavedrą Guzmánem, który wysyła z nami swego asystenta Maxa do Ambasady Argentyńskiej. Jest dla mnie wiza argentyńska! Moja radość nie ma granic. Wizyta u matki Maxa, miłej starszej pani nie mającej złudzeń co do przyszłości socjalizmu w Chile. W mieście udało nam się zjeść obiad i to na ten obiad słynne „caldillo de congrio” (zupę z morskiego węgorza), tak cudownie opisaną przez Pabla Nerudę:

ODA DO ZUPY Z MORSKIEGO WĘGORZA

W chilijskim

morzu

burzliwym

żyje różowy węgorz,

gigantyczny wąż morski

o śnieżnobiałym mięsie.

A w garnkach

chilijskich,

na wybrzeżu,

narodziła się zupa,

gęsta i soczysta,

pyszna.

Zanieś do kuchni

obdartego ze skóry węgorza,

jego skóra schodzi

jak rękawiczka

i odsłania się

wówczas

morskie grono,

delikatny węgorz

lśni

już obnażony,

gotowy

na nasz apetyt.


Teraz

zbierasz

czosnek,

pogłaskaj najpierw

tę cudowną

kość słoniową,

powąchaj

jej gniewną woń,

a potem

podsmaż posiekany czosnek

z cebulą

i pomidorem,

aż cebula

nabierze złotej barwy.

W tym czasie

ugotuj

w parze

mięsiste

morskie krewetki,

a kiedy już będą

miękkie,

kiedy dojrzeje już smak

sosu

powstałego z soku

oceanu

i przejrzystej wody,

jaką wydało światło cebuli,

wtedy

dodaj węgorza,

niech się zanurzy w chwale,

niech w garnku

nabierze smaku,

niech stwardnieje i nasiąknie.


Teraz już tylko trzeba

dodać do potrawy

śmietany,

tej gęstej róży

i wolnemu

ogniowi

powierzyć ten skarb

aż w zupie

podgrzeją się

esencje Chile

i na stole

staną nowożeńcy:

smaki

morza i ziemi,

abyś w tym daniu

poznał niebo.

Z hiszpańskiego tłumaczył Zygmunt Wojski

Pani, która podała nam tę przepyszną zupę z węgorza, żałuje, że przyjechaliśmy do Chile właśnie teraz, gdy kraj zamienił się w rozjątrzone mrowisko. Opowiada, jak tu było przedtem cudownie… Potem porośnięte drzewami Wzgórze Świętej Łucji (Cerro de Santa Lucía), skąd obszerny widok na miasto. Odwiedzamy w Bibliotece Narodowej jej szefa, poetę Juvencio Valle (1900-1999), który namawia nas do wzięcia udziału w manifestacji poparcia dla Salvadora Allende. Widzieliśmy ją potem. Szły niekończące się tłumy, ale równie liczne tłumy przeciwników obserwowały ten pochód z chodników z bardzo ironicznymi minami. Po mieście krążyły grupki osób zbierających podpisy, aby Allende ustąpił.

Wieczorem kolacja u matematyczki Horty Villarroel Marín de Saavedra, żony Maria Saavedry Guzmána, w dzielnicy Las Condes, w której mieszka także Allende (skromna willa w stylu starohiszpańskim, z dwiema wielkimi glinianymi kadziami na deszczówkę, została obecnie przekształcona w muzeum Salvadora Allende). Horta, ta „socjalistka” poznana na Kubie, mieszka jak bogata burżujka w pięknej willi. Ma służącą, którą wzywa do jadalni dzwoneczkiem. Na kolacji jest obecna także jej córka Cecilia oraz zięć. Nawet na chwilę nie mogliśmy zatrzymać się przed willą Salvadora Allende. Gdy zięć Horty i Maria nieco zwolnił, strażnicy natychmiast wymierzyli w nas lufy karabinów. W dzielnicy Las Condes warto zwrócić uwagę także na centrum kulturalne Santa Rosa de Apoquindo. Pochodzący z XVII wieku dom w stylu portugalskim zyskał w XIX wieku nowy wystrój: kolumny i fryzy. Całość tworzy stylową podkowę, z jednej strony całkiem otwartą.

Coś trzeba zrobić z pieniędzmi, bo na lotnisku zmuszono nas do wymiany bardzo pokaźnej ich ilości. Sklepy jednak pozamykane, strajk. Odnaleźliśmy przypadkiem jeden, częściowo otwarty. Przechodzimy do wnętrza pod opuszczoną prawie całkiem kratą, niemal czołgając się. Kupuję sweter i szlafrok, który nadal noszę (sic!). Największe kolejki – kilometrowe! – przed piekarniami, nawet przed zamkniętymi. Niełatwo znaleźć taksówkę na lotnisko, ale jakoś się udało.

Lot do Mendozy w Argentynie był krótki i niesamowity. Samolot natychmiast jął się ostro wznosić. Przeleciał potem nad najwyższymi szczytami Andów i zaraz zaczął opadać. Na lotnisku dwa samochody z rodziną Rosario. W San Juan mieszka brat jej matki. Wszyscy niesłychanie mili. Jedziemy do San Juan, 169 km. Spędzamy tam 3 dni. 25 km od San Juan (w Rawson) Muzeum Archeologiczne, w którym znaleziona wysoko w Andach mumia inkaska (na szczycie El Toro, 6100 m wysokości). San Juan jest stolicą regionu winnic. Wszędzie wokół miasta rozległe uprawy winorośli i inne plantacje. Czy byliśmy w słynnej Dolinie Księżycowej (Valle de la Luna)? Szczerze powiem, że nie pamiętam. Chyba jednak nie, bo jest to aż 300 km od San Juan, a formacje skalne są tak oryginalne (grzyby skalne, etc.), że z pewnością bym zapamiętał.

Z San Juan do San Luis, a stamtąd samolotem do Buenos Aires. Hotel „Victory” na ulicy Maipú, blisko Plaza San Martín, z ogromnym, rozłożystym ombú (Phytolacca dioica), a po polsku lizbona zielona. Jesteśmy w samym centrum, punkt wyśmienity! Mimo że i tu sytuacja polityczna dość fatalna (Perón i jego kolejna żona, tym razem była tancerka z kabaretu, Isabelita!) miasto urzeka nas całkowicie. Budowle są wielopiętrowe, niezwykle eleganckie, wzorowane na europejskich, ulice bardzo szerokie. Nazajutrz jedziemy do podstołecznego Martínez. To Rosario na widok rosłego pana w brązowym poncho, podlewającego  kwiaty pod domem, mówi do mnie: „To twój wujek”. Wzruszenie, opowieści. On się mnie nie spodziewał zupełnie! Przed wojną odbywał służbę wojskową w Korpusie Ochrony Pogranicza na Wołyniu i Podolu, a po wojnie dostał się do Włoch, skąd po kilku latach wyemigrował z żoną Włoszką i córką do Argentyny. Zbyt dobrze poznał „smak” życia w maleńkiej wsi mazowieckiej pod Skierniewicami, by do niej nie wracać po wojnie. Byłem jedyną osobą z jego rodziny, która go tu odnalazła.

Umawiamy się na kolejny dzień i gdy jesteśmy na dworcu Retiro widzę, że ktoś czyta rozłożoną gazetę. Na pierwszej stronie wypisane wielkimi literami: „Zamach w Santiago de Chile” i zdjęcie Pałacu de la Moneda w kłębach dymu. Było to 11 września 1973.

Moi kuzynostwo Iza i Jurek oraz mąż Izy, Gabriel, zapraszają nas na wycieczkę statkiem po delcie Parany w El Tigre pod Buenos Aires. Ta wielka argentyńska rzeka tworzy tu właśnie ogromną deltę z dużą ilością wysp, na których eleganckie wille i domki letniskowe zamożnych mieszkańców Buenos Aires. A po rozlicznych rzekach i kanałach delty kursują mniejsze i większe stateczki wypełnione po brzegi turystami. Barwa wody wszędzie jest tak ciemno brązowa, że widoczność w niej żadna. Prawdę mówiąc, jedyna atrakcja to wyspy, wille, przystanie, roślinność oraz mijające nas statki.

W kolejne dni spacerujemy po śródmieściu: ulice Florida, Corrientes, Plaza San Martín… Dochodzimy do Plaza de Mayo, gdzie dzieci ustawione pod transparentem Argentina – potencia (Argentyna – mocarstwo). Na ścianach kamienic napisy: Evita al poder con Perón e Isabel (Evita do władzy z Peronem i Izabelą). Na lotnisku El Parque nieprzebrane tłumy wiwatują od rana na cześć Isabelity, która dopiero wieczorem ma wracać z miasta Santa Fe

Costanera Norte (promenada nad mętną czekoladową La Platą) i brzuchate pnie puchowców wspaniałych o hiszpańskiej nazwie palo borracho (Chorisia). Któregoś dnia wieczorem wybieramy się na koncert do El Viejo Almacén (Starego Magazynu), na rogu ulic Independencia i Balcarce w dzielnicy San Telmo. Program cudowny. Na bandoneonie niebiańsko gra najlepszy w całej historii gry na tym instrumencie Aníbal Troilo (1914-1975), zwany Pichuco, śpiewa najbardziej znany wówczas wykonawca tang, Edmundo Rivero (1911-1986) i wielu innych. Znajomi Argentyńczycy zazdroszczą mi, że udało mi się posłuchać ich na żywo na owym koncercie, gdyż byli znakomici, a zostało im wówczas już niewiele lat  życia. Nie zapomnę, gdy Aníbal Troilo grał przepiękne tango Del barrio de las latas (Przyszedł z dzielnicy nędzy). Nagrywaliśmy cały koncert na magnetofon, ale baterie były już bardzo słabe i słyszalność dość podła. Aliści teraz… bez najmniejszego trudu odnajduję to właśnie tango wykonywane właśnie przez Aníbala Troilo na youtube  i mogę upajać się jego pięknem do woli!

Oscar Gamardo (studiował w łódzkiej filmówce w połowie lat 60.) radzi nam iść koniecznie do znanego bardzo lokalu o nazwie La bola loca (Szalona kula),  niedaleko naszego hotelu, na tej samej ulicy Maipú. Występują trzy gwiazdy piosenki argentyńskiej: Susana Rinaldi (jej numer popisowy to „Malena śpiewa tango, jak nikt inny”), Mariquena Monti (o głosie porównywanym do głosu Edith Piaf)  i Amelita Baltar, żona Astora Piazzoli, specjalizująca się raczej w folklorze argentyńskim. Było to zaraz po zamachu w Santiago de Chile i zgodnie z jedyną wersją, którą wszyscy podawali, Salvador Allende popełnił samobójstwo po ataku na Pałac La Moneda.

Jeden dzień, prawie cały, stracony na bezskuteczne oczekiwanie w konsulacie Brazylii na wizę brazylijską. Nie tym razem! W Brazylii prawicowa dyktatura i mowy nie ma, bym mógł tam pojechać z moim paszportem peerelowskim.

Byliśmy też w dzielnicy portowej La Boca. Najbardziej malownicza jest ulica Caminito (Dróżka, jak tytuł znanego tanga), z domami z falistej blachy, w jaskrawych kolorach i ścianami ozdobionymi płaskorzeźbami przedstawiającymi scenki rodzajowe, głównie związane z tangiem. Bardzo tu kolorowo. To była ongiś dzielnica emigrantów włoskich, którzy, tuż po przybyciu z dalekiej Europy, osiedlali się tu masowo.

Gdy po miesiącu wracamy do Caracas, na lotnisku w Limie Peruwiańczycy witają Nicolae Ceauşescu. Widzimy tę ceremonię przez okna pawilonu tranzytowego. W Caracas zatrzymujemy się jeszcze na tydzień w hotelu „El Pinar” w dzielnicy El Paraíso, a potem kolejne pięć dni spędzamy na wyspie Portoryko. Mieszkamy w hotelu obok Starego Miasta, u starszej Hiszpanki. Stare San Juan to pięknie odnowiona kolonialna dzielnica, za którą na wyniosłym cyplu ogromna forteca El Morro strzeże wąskiego wejścia do rozległej zatoki.

Wspólnie pojechaliśmy na cudowną plażę Luquillo, olbrzymią, szeroką, o białym piasku, gdzie całe gaje palm kokosowych, a potem do  deszczowej dżungli u stóp góry El Yunque (1050 m). Teraz ta dżungla nosi nazwę Bosque Nacional El Yunque (Państwowy Las El Yunque). Wodospady, potoki, drzewiaste paprocie, małe kolorowe ptaszki zwane san pedrito (Todus mexicanus), papugi, śpiewające zielone żabki coquí (Eleutherodactylus coqui), a także węże boa, tak jak na sąsiedniej wyspie Haiti (na Kubie nie ma tych węży)… Portoryko było wówczas jedynym krajem Ameryki Łacińskiej, gdzie autobusy były nie tylko niezwykle czyste, ale posiadały dobrze działającą klimatyzację. W pozostałych krajach Ameryki Łacińskiej podróż autobusem to była istna męka ze względu na upał i straszny tłok.

W informacji turystycznej zapisujemy się na bezpłatną wycieczkę po wielkiej zatoce  San Juan, połączoną ze zwiedzaniem wytwórni rumu Bacardí po drugiej stronie zatoki oraz obiadem. Większość turystów zna angielski i tylko ja chwytam tylko  pojedyncze słowa podczas wycieczki, ale do obiadu dostajemy asystę w osobie niejakiego Johna Ruiza, Portorykańczyka, który zna hiszpański. I oto już w trakcie konsumpcji zaczyna się prelekcja poświęcona reklamie działek budowlanych na Florydzie. Prelegent posługuje się sprawnie rzucanymi na ekran planami, dokładnymi opisami, a przy innych stolikach  kolejni przedstawiciele przedsiębiorstwa,  dokonują cudów,  abyśmy  nabyli owe działki. W życiu nie doznałem czegoś podobnego. Perswazja, by nie powiedzieć nachalność z ich strony była tak obezwładniająca, że nie potrafię sobie wytłumaczyć, jak to się stało, że jednak nie podpisaliśmy umowy!

W przeddzień odlotu do Madrytu sam wynajmuję taksówkę i  objeżdżam wyspę dookoła, co trwa całe popołudnie i wieczór. Najpierw północne wybrzeże, a potem dwa najważniejsze po stolicy miasta Mayagüez i Ponce, a potem  przez góry z powrotem do San Juan. Na północnym zachodzie wybrzeże bardzo uprzemysłowione.  Widać  jakieś potężne rafinerie  ropy  naftowej. Szkoda, że na tak pięknej i niewielkiej wyspie Amerykanie zdecydowali się wybudować takie dymiące kombinaty przemysłowe… Moim zdaniem to zupełnie bez sensu.

Na lotnisku w San Juan wita nas osiadły tutaj kubański lingwista Humberto López Morales i zaprasza do kawiarni. My zamawiamy znakomity koktajl ananasowy piña colada, a on dla siebie prosi  pompatycznie po hiszpańsku whisky z lodem (un güisqui sobre las rocas), co w tłumaczeniu na polski brzmi „whisky na skałach”. To miał być dla nas jeden z dowodów na to, jak często i jak poprawnie używany jest na wyspie język hiszpański. Jak zwykle, pocieszny jest ten Humberto!

Jeszcze nie wiedzieliśmy, że samolot Iberii będzie musiał zawrócić po coś czy kogoś do Caracas i dopiero stamtąd poleci do Madrytu. Niestety! Lot był bardzo niewygodny, bez żadnej telewizji i z dość podłym jedzeniem. Na lotnisku w Madrycie czekali na nas matka, brat, ciotka i wujek Rosario z całą rodziną. Zaczynał się dla mnie całkiem nowy  i oj, niełatwy etap życia.

Fotografie pochodzą z serwisu Flickr

Zygmunt Wojski, „Od Łupi do Parany i Amazonki”, s. 165. Impresje polskiego iberysty z podróży naukowych do Ameryki Łacińskiej, Hiszpanii i Portugalii, dotyczące historii i kultury odwiedzanych krajów. 

Wydawców zainteresowanych publikacją  książki prosimy o kontakt z redakcją Culture Avenue.


Galeria

Santiago de Chile

Buenos Aires

Delta Parany

Portoryko

Fauna i flora

Inne

Poprzednie części wspomnień z podróży Zygmunta Wojskiego:

http://www.cultureave.com/od-lupi-do-parany-i-amazonki-czesc-i/

http://www.cultureave.com/od-lupi-do-parany-i-amazonki-czesc-ii/

http://www.cultureave.com/od-lupi-do-parany-i-amazonki-czesc-iii/

http://www.cultureave.com/argentyna-i-paragwaj/

http://www.cultureave.com/brazylia-argentyna-urugwaj/

http://www.cultureave.com/meksyk-gwatemala-honduras/

http://www.cultureave.com/pierwszy-pobyt-na-kubie/

http://www.cultureave.com/hiszpania-1967-r-czesc-i/

http://www.cultureave.com/hiszpania-1967-1968-r-czesc-ii/

http://www.cultureave.com/atlas-wysp-kanaryjskich/

http://www.cultureave.com/ekwador-sierpien-1973/

http://www.cultureave.com/peru-i-boliwia-sierpien-1973/




Poeta zapomniany. Część II.

Historia wydań i opinii na temat największego eposu narodowego Chile „Araukany” dotyczącego walk hiszpańskich Konkwistadorów z plemieniem Mapuchów, mieszkającym na terenach obecnego Chile, napisana przez tłumacza epopei na język polski – Czesława Ratkę.

Czesław Ratka

Popularność Araukany w Hiszpanii za życia jej autora była nadzwyczajna. W ciągu trzydziestu lat od jej pierwszego wydania w roku 1569 ukazało się w Madrycie, Salamance, Antwerpii (wówczas należącej do Hiszpanii), Saragossie, Lizbonie, Barcelonie i Perpignan siedemnaście wydań tego eposu[1]. Szybko znalazł on naśladowców i stał się inspiracją dla innych twórców nie tylko w gatunku poezji epickiej, ale i w romancy oraz w teatrze. A że dobre dzieła rozpowszechniane przez liczne wydania były zwykle szybko tłumaczone na inne języki, należałoby oczekiwać, że wkrótce zaczną się pojawiać także przekłady Araukany. Tymczasem, zanim do tego doszło, z początkiem XVII wieku ta ogromna początkowo popularność zamiera nagle i niespodziewanie na dwa stulecia (w ciągu dwustu następnych lat ukaże się w Hiszpanii zaledwie pięć wydań). Trudno się spodziewać, by w tej sytuacji zagraniczny odbiorca miał na nią zwrócić uwagę. Wprawdzie w roku 1619 została przełożona na język holenderski[2] (co nie powinno dziwić, skoro Niderlandy za panowania Karola V zostały dołączone do Królestwa Hiszpanii), nie decydowały tu jednak względy literackie. Był to zbiór krótkich wyjątków z trzydziestu trzech pieśni, przełożonych prozą, które holenderski tłumacz potraktował jako zachętę dla swoich ziomków eksploratorów (którym udało się już znaleźć drogę na Pacyfik wokół przylądka Horn) do podboju obfitujących w złoto ziem nie opanowanych przez Hiszpanów. Świadczy o tym już tytuł książki: Rzetelne opisy narodów Chile i Arauko oraz innych krain obfitujących w złoto, a także wojen, jakie ich mieszkańcy prowadzili przeciwko Hiszpanom[3].

Przekład ten nie wpłynął na popularyzację Araukany, bo też nie takie były intencje tłumacza. Co prawda po tematykę araukańską, czerpiąc z teatru hiszpańskiego, zaczęli dość wcześnie sięgać dramaturdzy francuscy, ale były to zaledwie różne formy adaptacji poematu Ercilli dalekie od jego oryginalnej formy. Dopiero pod koniec XVIII pojawią się fragmentaryczne zrazu przekłady francuskie i angielskie – ważne, gdyż wraz z nimi pokażą się także jego pierwsze uczciwe omówienia dokonywane przez tłumaczy, dostarczające dowodów, że to naprawdę wartościowe dzieło. Po serii przekładów częściowych powstaną wreszcie tłumaczenia pełne. Pierwszy całościowy przekład na język angielski ukaże się w roku 1808 (William Hayley), na niemiecki w roku 1831 (E. M. Winterling), a na francuski w roku 1869 (Alexandre Nicolás). Do roku 1968 liczba wydań Araukany urośnie do siedemdziesięciu czterech[4].

Skąd jednak ta dwuwiekowa przerwa? Ośmielę się postawić tezę, że jej przyczyną nie był obrót koła Fortuny, jak często Ercilla poucza nas w Araukanie, ale publikacja przez Cristobala Suareza de Figueroa księgi o dokonaniach Garcii Hurtado de Mendoza, jego mecenasa, niegdysiejszego gubernatora Chile; tak się bowiem składa, że spadek popularności Araukany zbiega się mniej więcej w czasie z datą pojawienia się pomówień szkalujących poetę (rok 1613) zamieszczonych w tej biografii. Antonio de Sancha, osiemnastowieczny wydawca Araukany, w Przedmowie do swego wydania wylicza je w taki sposób:

Suárez de Figueroa wytyka Ercilli trzy wady: 1° – że w swojej Araukanie pominął milczeniem don Garcię Hurtado de Mendoza; 2° – że owo milczenie wynikało z jego niewdzięcznego serca, zobowiązanego przecież wieloma łaskami, jakie uzyskał z jego ręki; 3° – że jego historia okazała się niewiarygodna.

Po lekturze epopei wiemy, że zarzuty te są nieprawdziwe. W czasie, gdy Suárez pisał biografię Mendozy, Ercilla, zmarły kilkanaście lat wcześniej, uchodził za jednego z największych poetów Hiszpanii; Araukana cieszyła się powodzeniem, a jej tematykę podejmowali inni twórcy w różnych gatunkach literackich. Nie wiemy, czy doktorem Suarezem kierowały jakieś prywatne motywy i osobista niechęć do poety i nie chcemy wiedzieć, przynajmniej ja nie chcę. Jeśli tak było, to winien on zdawać sobie sprawę, że jako autorowi biografii swego chlebodawcy nie przystoi mu uprawiać własnej polityki między jej wierszami. Ponadto winien rozumieć, że kto próbuje psuć reputację zmarłych za pomocą oszczerstw, psuje przede wszystkim swoją własną, a rozpowszechniając kłamstwa o innych, niweczy wiarygodność swego pisarstwa w ogóle. Jak by nie było, ziarno nieprawdy zostało zasiane, wykiełkowało, a roślinka zaczęła owocować…

Sto dwadzieścia lat później do kłamstw Suareza dorzucił swoje trzy grosze o Araukanie i jej autorze oświecony Voltaire (w Essai sur la poésie épique wydrukowanym w formie dodatku do jego poematu Henriade), a sława jego nazwiska sprawiła, że cytowano go bezkrytycznie, mimo że już w drugim zdaniu swojego Eseju mija się on z prawdą, gdy pisze, że Ercilla brał udział w hiszpańskim szturmie na francuską twierdzę Saint-Quentin, w Pikardii, w północnej Francji, choć wiadomo z Araukany, że był on w tym czasie w Chile (bitwę, owszem, oglądał, ale we śnie i dzięki interwencji Bellony). Błąd ten jest wielce znaczący, gdyż pokazuje (jak i dalsza treść Eseju), że Voltaire Araukany nie czytał! Już William Hayley, angielski tłumacz dzieła Ercilli, zwrócił na to uwagę; mimo to opinia publiczna wolała powtarzać bezpodstawne osądy opiniotwórczego Francuza. Voltaire poświęca cztery piąte swojego Eseju zachwytom nad zdolnościami pisarskimi Ercilli, którego wychwala ponad Homera, by w pozostałej jednej piątej zaprzeczyć wszystkiemu, co mówił wcześniej, gdy pisze:

Prawdą jest, że jeśli w pewnym miejscu Alonzo wybija się nad Homera, to w całej reszcie jest poniżej najmarniejszego z poetów. Dziwimy się widząc, jak nisko upada po osiągnięciu tak wysokiego lotu. W bitwach jest niewątpliwie dużo ognia, lecz żadnej inwencji, żadnego planu; brak zróżnicowania w opisach, brak jednolitości w formie. Ten epos jest dzikszy niż nacje, o których opowiada. Pod koniec dzieła autor, będący jednym z jego głównych bohaterów, w nocy, w trakcie długiego i nudnego przemarszu z grupą żołnierzy, chcąc wypełnić czymś czas, wszczyna dysputę na temat Wergiliusza, a zwłaszcza epizodu Dydony. Alonzo korzysta z okazji, by podyskutować z żołnierzami o okolicznościach śmierci Dydony, takich, jak je opisują starożytni historycy; a aby skuteczniej skorygować wersję Wergiliusza i przywrócić królowej Kartaginy jej dobre imię, zabawia się w rozprawianie o tym przez całe dwie pieśni. Zresztą kompozycja trzydziestu sześciu bardzo długich pieśni to wcale niemała wada jego eposu. Zdaje się, nie bez racji, że pisarz, który nie zatrzymuje się lub nie chce tego zrobić, nie powinien oddawać się takiej profesji.

Tak duża liczba wad nie przeszkodziła sławnemu Miguelowi Cervantesowi w stwierdzeniu, że Araukana może być porównywana z najlepszymi poematami włoskimi. Ów fałszywy osąd podyktowała hiszpańskiemu twórcy zapewne ślepa miłość ojczyzny. Prawdziwe i solidne umiłowanie ojczyzny to praca dla jej dobra i obrona jej wolności na tyle, na ile jest to możliwe: zaś wszczynanie sporów dla wspierania jedynie autorów własnej nacji, przechwalanie się, że ma się lepszych poetów niż sąsiedzi, to raczej głupia miłość własna aniżeli ukochanie swojego kraju.

 (Przekład z francuskiego – Anna Rucińska).

Od tej więc pory dwie ekspertyzy: oszczercza i nierzetelna, obie bezczelne, miały decydować o dalszych losach epopei poety-konkwistadora. Niewątpliwie osiągały zamierzony cel – odstręczały potencjalnych czytelników i tłumaczy od sięgania po podobno zmyśloną historię stworzoną przez człowieka o nie najlepszej reputacji.

Jeśli ktoś uważa, że przesadzam z nadawaniem tak wielkiego znaczenia jakimś pojedynczym publikacjom i że zapomnienia Araukany, najokrutniejszego wyroku dla Ercilli, nie należy wiązać z krążącymi wszędzie insynuacjami pod jego adresem – jeśli sądzi, że publikowane wymysły powinno się traktować raczej jako mało znaczące anegdoty z jego życia – niech raczy zwrócić uwagę, że w roku 1776, sto sześćdziesiąt lat po ukazaniu się książki Suareza, Antonio de Sancha, pisząc Przedmowę do swego wydania Araukany, widzi potrzebę poruszenia w niej tych z pozoru anegdotycznych kwestii: przedstawia życiorys poety, a następnie zajmuje się jedynie problemem pomówień Suareza. Zapewne nie podnosiłby tych spraw, gdyby były mało ważne i gdyby nie były rozpowszechnione. Solidne dwutomowe wydanie Sanchy – rzetelne przygotowanie tekstu, dodanie miedziorytu przedstawiającego Ercillę i po raz pierwszy sztychów ilustrujących sceny z epopei oraz rozkładanej mapy specjalnie w tym celu sporządzonej przez królewskiego geografa, wreszcie skórzana oprawa ze złoceniami – musiało zaskoczyć elitę kulturalną tamtego okresu i obudzić w niej ciekawość poznania dzieła. Nie widać tego wprawdzie w pogrążonej w głębokim kryzysie Hiszpanii, ale w innych krajach stosunek do epopei zaczyna ulegać zmianie.

W Hiszpanii starania Sanchy o przywrócenie dobrego imienia Ercilli były, jak się zdaje, bezowocne, gdyż komentatorzy dzieła Ercilli jeszcze długo powtarzali krzywdzące opinie Suareza, choć z czasem w coraz łagodniejszej formie. Dopiero u współczesnych nam hiszpańskich badaczy literatury, jak Isaías Lerner, chwast nieprawdy jest wreszcie wypleniony do cna. Po czterystu latach!

Polska praktycznie nie miała kontaktów z Hiszpanią ani w czasach Ercilli, ani przez kilka następnych stuleci – jeśli nie liczyć sporadycznych wizyt dyplomatycznych lub bardzo nielicznych prywatnych. Język hiszpański był u nas nieznany. Dzieła hiszpańskich pisarzy docierały do Polaków z dużym opóźnieniem, z początku za pośrednictwem ich przekładów francuskich; na przykład pierwszy polski przekład Don Kichota, z roku 1786, został oparty na jego tłumaczeniu francuskim[5]. Pierwsze szersze informacje o Araukanie dotarły do Polski nie z Hiszpanii ani z Francji, ale z odległego Chile. Stało się to dzięki książce Ignacego Domeyki Araucania y sus habitantes, która przełożona z języka hiszpańskiego na polski ukazała się w Wilnie w roku 1860[6]. Autor przekładu i Wstępu, Leonard Rettel (używający pseudonimu Jan Zamostowski), przyjaciel Mickiewicza, osiadły w Paryżu po powstaniu listopadowym, tłumacz literatury hiszpańskiej i działacz emigracyjny barwną polszczyzną przedstawia polskiemu czytelnikowi streszczenie Araukany oraz dane o jej autorze w wersji, w jakiej zapewne krążyły wówczas w jego paryskim otoczeniu[7]. W ten sposób, chcąc nie chcąc, przeszczepia opinie Suareza i Voltaire’a (a także inne bajkowe historie) do świadomości Polaków, w której tkwią do dziś. Ignacy Domeyko, który zwiedził Arauko jako enklawę wolnych wciąż w tamtym czasie Indian na terenie Chile, wspominał Araukanę, zachwycał się nią i wielokrotnie cytował jej fragmenty w innej swojej książce, Moje podróże[8]; jej czytelnik nie miał, niestety, możliwości zapoznania się z chilijskim eposem. Nieznajomość dzieła Ercilli sprzyjała utrwaleniu się zafałszowanych opinii z przeszłości, a także kiełkowaniu ich fantastycznych odrośli. Dziś, w demokratycznym Internecie bez trudu znajdziemy wiele zmyślonych historii na ten temat. Nie będę ich tu przytaczał, aby się nie przyjęły, gdyż trudno je potem wykorzenić.

Jest rzeczą zdumiewającą, że tendencyjne opinie zaledwie dwóch nieprzychylnie nastawionych osób z odległej przeszłości mogły tak skutecznie i na tak długo zepchnąć Araukanę w niebyt. Jeszcze bardziej niezrozumiałe jest to, że te osobliwości spotyka się i u dzisiejszych autorów piszących o Ercilli. Powie ktoś, że i ja przecież je powtarzam, ba, mało tego, nawet je cytuję; esej Voltaire’a zamieszczam w swoim Posłowiu w całości. Owszem, zamieszczam, by każdy, zanim będzie rozgłaszał zdania z niego wyjęte, mógł się z nim zapoznać, a kończąc jego lekturę, mógł sobie zadać, jak ja, pytania: Jak to, i to wszystko? To już koniec? Tylko tyle? A przecież miał to być esej o poezji epickiej! Co w takim razie autor eseju sądzi o literackiej stronie omawianego eposu? Dlaczego nie wspomni słowem o bogactwie językowym, o różnorodności środków wyrazu, o figurach stylistycznych, o wspaniałych opisach postaci, krajobrazu, zjawisk przyrody, o plastycznych opisach walk? Dlaczego nie przytoczy przykładów licznych sentencji, złotych myśli, rad, refleksji autora? Czemu nie dostrzega rozbudowanych, zaskakujących czytelnika przenośni, porównań? Czemu nie widzi humoru w epopei czy zabawnej gry słów? Czemu nie odniesie się do jej wierności normom klasycznym i nie wypowie na temat jej renesansowego charakteru? Czy nie robią na nim wrażenia bogate wyliczenia, powtórzenia intensyfikujące lub łagodzące bieg narracji, budujące nastrój i ożywiające rygorystyczny schemat oktawy? Czy nie budzi jego podziwu umiejętność wplecenia w treść oktawy kilkunastu (a rekordowo dwudziestu trzech) imion własnych?

Potwierdza się podejrzenie, że Voltaire nie czytał Araukany i znał tylko niektóre jej epizody – prawdopodobnie z opowiadania innych osób. Nie przeszkadza mu to bynajmniej w ferowaniu autorytatywnych wyroków, gdyż ma jedynie ochotę dopiec Hiszpanowi Ercilli, a przy okazji i Cervantesowi.

Każdy czytelnik krytyki Voltaire’a zdziwi się, jak ja, że to przecież wcale nie jest esej o poezji epickiej. Voltaire porównuje treść i konstrukcję wypowiedzi jednego z bohaterów Araukany, Kolokola, z treścią i konstrukcją mowy Nestora w Iliadzie i stwierdza, rozpatrując logikę ich wywodów, że Ercilla jest lepszym poetą niż Homer. Ocenia Ercillę i Homera tak, jakby byli autorami traktatów filozoficznych, a nie poezji; ocenia trafność ich argumentacji i zasadność ich rozumowania, a nie styl, w jakim się wypowiadają! Nie mam ochoty odnosić się do kategorycznych wyroków padających w końcowej części Eseju – powiem jedynie zdanie na temat, który tak zdenerwował jego autora: Dydona. Rzeczywiście opowieść o Dydonie jest długa, ale nie zajmuje dwóch pieśni, jak twierdzi krytyk, a połowę pieśni XXXII i połowę XXXIII. Gdyby Voltaire przeczytał uważnie część drugą Araukany, napotkałby tam Bellonę i Saint-Quentin, i turecką inwazję na Cypr i Maltę, i czarnoksiężnika Fitona, i Lepanto, i atlas świata, a w każdej pieśni spotykałby Marsa lub Fortunę. Czy i wtedy reagowałby tak ostro tylko na Dydonę? A może zechciałby pójść jeszcze dalej – jak zrobi chilijski wydawca poematu Ercilli, Abraham König, który w swym wydaniu w roku 1888 usunie z Araukany wszystkie epizody niearaukańskie, chcąc tym sposobem stworzyć jednolitą treściowo epopeję narodową Chilijczyków. Przekonałby się wtedy, tak jak przekona się König, że czytelnicy wolą ją w wersji, jaką zaproponował Ercilla. Ja, nie zastanawiając się nad tym, czy mi się obecność Dydony w poemacie podoba, czy nie, będąc człowiekiem tolerancyjnym, akceptuję decyzje autora działającego w ramach estetyki renesansowej – dla której nawiązywanie do przykładów antycznych stanowiło imperatyw lub okazję do popisania się erudycją – bo nie mnie to oceniać. A swoją drogą historia Dydony jest napisana dobrze i ciekawie, zaś logiczne argumenty Ercilli podejmującego dyskusję z Wergiliuszem powinny się Voltaire’owi podobać (gdyby je przeczytał).

Może Czytelnik będzie zaskoczony, że w podsumowaniu swej siedmioletniej pracy nad przekładem Araukany zająłem się zaledwie jednym, wąskim, a dla niektórych pewnie mało istotnym zagadnieniem, tym bardziej, że przy obecnym stanie wiedzy o tej epopei i jej autorze w Polsce mamy wiele do nadrobienia. Otóż ja, zamiast się rzucać do naprawiania od razu wszystkiego, postanowiłem zająć się na początek przynajmniej jednym, najważniejszym – przywróceniem dobrego imienia Ercilli, który, objawiając w swych pięknych strofach kunszt poetycki, wrażliwość i humanizm, godzien jest naszego szacunku i zachwytu. Nie wiem, czy mi się to uda, ale przynajmniej próbuję. Analizę literacką dzieła pozostawiam specjalistom, a ocenę mojego przekładu – Czytelnikom.

Fragment „Posłowia”  z trzeciego tomu”Araukany”

Czesław Ratka na Culture Avenue:

http://www.cultureave.com/poeta-zapomniany-czesc-i/

http://www.cultureave.com/witaj-swiecie/

____________________________

[1] La Araucana: de Alonso de Ercilla y Zúñiga; ilustrada con grabados, documentos, notas históricas y bibliográficas y una biografía del autor: Ilustraciones I, autor publikacji: José Toribio Medina, Imprenta Elzeveriana, Santiago de Chile 1917; Ilustración X – Bibliografía de La Araucana.

Wydanie internetowe: Biblioteca Virtual Miguel de Cervantes, Alicante 2007:

http://www.cervantesvirtual.com./obra/la-araucana-ilustraciones–0/

[2] Medina, dz. cyt., Ilustraciones II, Santiago de Chile 1918; Ilustración XXII – Traductores de La Araucana.

Wydanie dostępne w Internecie: Biblioteca Virtual Miguel de Cervantes, Alicante 2007:

http://www.cervantesvirtual.com/obra/la-araucana-ilustraciones-ii–0/

[3] Przekład własny z hiszpańskojęzycznej wersji tytułu podanej przez Medinę (tamże).

[4] Alonso de Ercilla, La Araucana, oprac. I. Lerner, Cátedra, Madrid 2005, str. 55.

[5] Wojciech Charchalis we wstępie do swego tłumaczenia Don Kichota (Miguel de Cervantes, Przemyślny szlachcic Don Kichot z Manczy, Rebis, Poznań 2014, str. 41).

[6] Ignacy Domeyko, Araukania i jéj mieszkańcy: wspomnienia z podróży po południowych prowincyach rzeczypospolitéj chilijskiéj. Nakładem Biblioteki Kórnickiej, Wilno 1860.

[7] Przekład Rettela wraz z jego Wstępem jest dostępny w Internecie na stronie Cyfrowej Biblioteki Narodowej: http://www.polona.pl/dlibra/doccontent2?id=21594

[8] I. Domeyko, Moje podróże t. II, Ossolineum, Wrocław – Warszawa – Kraków 1963.




Poeta zapomniany. Część I.

Czesław Ratka w Madrycie
Czesław Ratka w Madrycie

W październiku 2017 roku ukazał się III tom i ostatni niezwykłego tłumaczenia na język polski XVI-to wiecznego narodowego eposu Chile o wojnie hiszpańskich Konkwistadorów z chilijskim plemieniem Mapuchów, autorstwa Alonso de Ercilla y Zuńiga, naocznego świadka wydarzeń. Tom I „Araukany” w polskim tłumaczeniu ukazał się w 2013 roku, a w roku 2016 tom II. Tłumacz, pan Czesław Ratka to polski inżynier elektronik, pasjonat literatury, mistrz pióra, nagrodzony w 2013 roku przez Instytut Cervantesa w Polsce za tłumaczenie literackie. Autor  tego unikalnego przekładu pisze o genezie utworu, trudnej historii Chile i swojej benedyktyńskiej pracy.

Redakcja

Czesław Ratka

Z pierwszymi wzmiankami o istnieniu trzyczęściowej wierszowanej relacji z walk o opanowanie przez Hiszpanów terytoriów chilijskich zatytułowanej La Araucana, autorstwa Alonsa de Ercilla y Zúñiga, zetknąłem się prawie pięćdziesiąt lat temu. Nie przypominam sobie, w jakiej książce, ani kto był jej autorem, ale pamiętam, że pierwsza część eposu była w niej chwalona, druga była krytykowana za obecność wtrętów niezwiązanych z historią podboju oraz wstawek fantazyjnych, a trzecia – uznana za najgorszą, jako zlepek przypadkowych, niespójnych treści na różne tematy. Pamiętam też, że taką samą, lub podobną, opinię spotykałem później wielokrotnie w różnych tekstach na temat konkwisty, pisanych przez różne osoby. Taki sposób przedstawienia epopei chilijskiej nie zachęcał do sięgnięcia po nią. Dzisiaj wiem, że była to ocena historyka poszukującego u dawnych autorów faktów o konkwiście, a nie miłośnika poezji epickiej. Wartości literackie nie miały tu żadnego znaczenia.

Dziewięć lat temu natrafiłem w Internecie na pełen tekst epopei Ercilli i zrozumiałem od razu, dlaczego uchodziła za nieprzetłumaczalną. Jest napisana oktawą rymowaną (na wzór włoskiej ottava rima) – wers jedenastozgłoskowy, rymy abababcc – z takim bogactwem treści i form językowych, że trudno sobie wyobrazić możliwość oddania całego mistrzostwa autora w innym języku przy jednoczesnym zachowaniu rygorystycznej formy. Zrobiłem własną przymiarkę do przełożenia choćby jednej oktawy, ale po kilku dniach się poddałem. Osiemnaście miesięcy później powtórzyłem próbę, tym razem z sukcesem.

Obecnie mam przed sobą dopiero co odebrany z drukarni trzeci (ostatni) tom mojego przekładu. Poprzednie ukazały się w latach 2013 i 2016. Praca nad częścią pierwszą (1136 oktaw) trwała trzy lata, nad częścią drugą (966 oktaw) – dwa i pół roku, a nad trzecią (530 oktaw) – piętnaście miesięcy; przy czym ta trzecia jest objętościowo wyraźnie mniejsza. W sumie 2632 oktawy, czyli ponad 21 tysięcy wersetów.

Alonso de Ercilla y Zúñiga urodził się w Madrycie w roku 1533. Wcześnie osierocony przez ojca, jurystę, członka Rady Królewskiej, był wychowywany na dworze późniejszego króla Filipa II, gdzie otrzymał solidne wykształcenie. Jako paź księcia brał udział w każdej jego podróży, dzięki czemu poznał wiele krajów Europy. W wieku 21 lat, świeżo pasowany na rycerza, dowiedziawszy się o buncie Indian chilijskich, Mapuczów (których później nazwie Araukanami), udał się do Chile, by mieczem udowodnić swoje oddanie dla króla i kraju, i zakosztować przygód. Egzotyka Nowego Świata, ogrom przeżyć, a przede wszystkim podziw dla Mapuczów – którzy, jako jedyne plemię indiańskie zachowają swoją niezależność przez trzysta pięćdziesiąt lat – sprawiły, że poczuł potrzebę uwiecznienia ich za pomocą pióra; i choć wielu chwali jego wyczyny wojskowe, on sam pisze o tym tak:

Kroku w prowincji tej nie wykonano,

Żebym go własną stopą nie przebadał;

Ciosu ni pchnięcia nożem nie zadano,

Bym nie powiedział, kto tę ranę zadał;

Owszem, w potyczkach mało mnie widziano,

Gdyż to, com widział, i co opowiadam,

Tak bardzo umysł mój oczarowało,

Że ramię miecza dobyć zapomniało

Jeśli skłoniło mnie coś, bym to spisał-

Choć talent marny, a styl mój koślawy –

To chęć, by czyny przetrwały w zapisach

I żeby czas ich niesłusznie nie strawił.

Opisywał na gorąco to, czego był świadkiem i to, czego się dowiedział o wydarzeniach wcześniejszych od ich uczestników. Wziął udział w siedmiu walnych bitwach, między innymi w tej, która zadecydowała o upadku indiańskiego powstania; a choć opisywana kampania kończy się wygraną Hiszpanów, w wierszach jego nie znajdziemy nut tryumfu. Dostrzega okrucieństwo i odczuwa moralne wyrzuty za uczestnictwo w przedsięwzięciu, które nie przynosiło chluby Hiszpanom. Skoro jednak obiecał opowiedzieć rzetelnie wszystko do końca, pisze w zakończeniu pieśni XXXI:

Nie wiem, jakimi słowy ten szturm krwawy

Opowiem, jakim sposobem wyrażę

Tę słuszną litość i słuszną nienawiść,

Bo obie zawsze zjawiają się razem.

Duch to stanowczy, to pełen obawy

Mnie powstrzymuje i wątpić mi każe,

Bo gdy współczucie i żal wzbudzę w sobie,

Potępię, jako złe, to, co tu robię.

Jeśli pominę ten atak na bramę

I tak po uszy jestem weń wplątany,

Jeśli to tutaj zostawię w tym stanie,

Źle się wywiążę z obietnic składanych;

Tak więc wątpiący w dobre rozwiązanie,

Przeciwnościami tymi wciąż targany

Do innej, nowej pieśni to odkładam,

Ponieważ jest mi potrzebna porada.

 

Jeżeli dzisiaj, na fali refleksji nad niesławnym aspektem podboju Ameryki, rozpoczętej przy okazji pięćsetnej rocznicy pierwszej podróży Kolumba, oryginalne relacje z podboju, tak niedawno jeszcze mające swoją sekcję w każdej większej księgarni w Hiszpanii, są démodé, to mamy tu przykład, że nie powinniśmy każdego z jego uczestników oceniać tak samo. Dowodów takich jest w Araukanie niemało.

Ercilla spędził w Chile zaledwie siedemnaście miesięcy. Jego przygoda skończyła się nagle w sposób dla niego fatalny. W trakcie świętowania nowiny o koronacji Filipa II wdał się nierozważnie w pojedynek z innym młodym szlachcicem, za co gubernator García Hurtado de Mendoza, główny dowódca wojsk hiszpańskich, skazał obu na ścięcie. Surowy ten wyrok został wprawdzie wkrótce zamieniony na wygnanie z Chile, miał jednak wpływ zarówno na życie poety, jak na losy jego poematu:

Święto zakłócił traf nieprzewidziany,

A sędzia taką skwapliwość wykazał,

Żem wnet na suknie stał jako skazany,

Bo mnie na gardle zaraz karać kazał;

Złoczyńcą stałem się zdeprawowanym,

Jak to publiczna pogłoska rozgłasza,

Przez to jedynie, że za miecz chwyciłem,

Choć go bez racji nigdy nie dobyłem.

Po powrocie do Hiszpanii autor wydał drukiem pierwszą część swojej epopei (w roku 1569). Cała miała opowiadać wyłącznie o wojnie, jak zapowiada już w pierwszej oktawie:

Nie o miłości śpiewam, nie o damach,

Nie o konkurach szlachetnych rycerzy,

Nie o ich troskach, czułościach, staraniach

Ani o głębi ich miłosnych przeżyć,

Lecz o odwadze i o dokonaniach

Owych walecznych hiszpańskich żołnierzy,

Którzy na karki wolnych Araukanów

Włożyli jarzmo po krwawym zmaganiu.

I tak rzeczywiście jest – przeplatają się w niej dwa wątki: araukański i konkwistadorski. Wprawdzie pod koniec pojawia się epizod miłosny, ale akceptujemy go, gdyż przedstawia pożegnanie jednego z głównych bohaterów, mającego zginąć, z żoną, co przywołuje nam w pamięci scenę pożegnania Hektora z Andromachą w Iliadzie, a takie nawiązanie do wzorów antycznych jest u renesansowego poety zrozumiałe. Autor sam jednak zaczyna wątpić w słuszność zawężenia tematyki do spraw Marsowych, które sam sobie narzucił:

Jużem to chciał tu zostawić, uznając,

Że trwa zbyt długo i znuży każdego

(Kiedy prawdziwy bieg spraw przybliżając,

Trzymam się ciągle tematu jednego);

Bo słowa tak się gładko nie składają

I nie ma nigdzie pióra tak nośnego,

By długo pisząc, w rutynę nie wpadło –

Jak nie ma jadła, by się nie przejadło.

Część pierwsza została przyjęta bardzo dobrze, a autora spotkały zaszczyty zachęcające go do kontynuowania dzieła. Dziewięć lat później ukazuje się drukiem część druga, a zachwycony García Hurtado de Mendoza, gubernator Chile – ten, który kiedyś skazał Ercillę na śmierć – dołącza do wydania sonet własnego autorstwa na cześć twórcy. Teraz już autor nie zamierza trwać przy obietnicy wypowiedzianej w pierwszej oktawie poematu, która nie pozwalała mu na szersze pokazanie jego możliwości, i dwa wątki podstawowe, opowiadające dalsze dzieje wojny chilijskiej, ozdobi pękiem historii dodatkowych, prawdziwych i fantazyjnych, splecionych w jedną całość dzięki własnemu kunsztowi poetyckiemu, jakby nam chciał powiedzieć o wszystkim, co ludzkie. Jest to prawdziwie renesansowe podejście, czego historycy krytykujący dzieło nie dostrzegli, ponieważ chcieli w nim widzieć sprawozdanie z wydarzeń historycznych, gdy w rzeczywistości jest pięknym dziełem literackim:

Od siebie rzeknę, z jakim zatroskaniem

Trzymam w pamięci oraz z jakim lękiem

Wspominam słowo niepotrzebnie dane,

Że rozpoczętą tę dokończę księgę;

Bo z tej materii suchej i niechcianej,

Tak bezowocnej, jaką wziąłem w rękę,

Mogę mieć tylko na trudy widoki,

Gdyż źle z makuchów wydobywać soki.

Kto mnie w te stoki i chwasty wpakował

Za głosem bębna i trąby chrypiącej,

Gdy mógłbym sobie po gajach wędrować,

Zbierając różne kwiaty woniejące,

Wplatając w treści, którem zaplanował,

Bajki, amory i plotki krążące,

Którymi mógłbym bez reszty się zająć,

Czerpiąc z nich radość i radość sprawiając?

Czy wszystko ma tu być walką, wrogością,

Niezgodą, ogniem, krwią i okropieństwem,

Napastliwością, nienawiścią, złością,

Zuchwalstwem, szałem, urazą, szaleństwem,

Furią, odwetem, gniewem, potwornością,

Mordem, pogromem, rzezią, okrucieństwem,

Które i w Marsie odrazę wzbudzają,

A możliwości moje przekraczają?

O ile w części pierwszej są opisane wypadki mające miejsce przed przybyciem Ercilli do Chile, a zatem zasłyszane zaledwie przez niego, to w drugiej opisuje to, co zobaczył na własne oczy i co zrobiło na nim tak mocne wrażenie, że miecz postanowił zamienić na pióro. Trudno też wykluczyć, że po publikacji pierwszej części spotkała autora przygana, że marnuje swój talent na opiewanie mało istotnych awantur z dzikusami rozgrywających się gdzieś na końcu świata, dokąd podróż trwa cały rok, zamiast się zająć tym, co dla Hiszpanii, największej potęgi na świecie, jest najważniejsze i decydujące dla jej przyszłości; a także wychwalaniem sukcesów króla, któremu on sam tyle zawdzięcza. Ercilla musiał się więc wykazać nie lada inteligencją, wyobraźnią i zdolnościami, by spoić w jedną historię opis wojny araukańsko-hiszpańskiej, dziejącej się w latach 1553-58 w Chile, z bitwą pod Lepanto z roku 1571.

Trzecia część epopei, która ukazała się drukiem w roku 1589, miała mieć w zamyśle autora strukturę podobną do części poprzedniej: dwa wątki zasadnicze traktujące o wojnie chilijskiej oplecione bukietem epizodów pobocznych. Na to wskazuje jej kilka pierwszych pieśni. Tymczasem w Hiszpanii działy się wówczas rzeczy ważniejsze, na które Ercilla, jako zawsze oddany i wierny swojemu władcy, nie mógł pozostać obojętny i musiał, bo tego chciał, wyraźnie wyartykułować swoje stanowisko w tej sprawie. Chodzi o interwencję Filipa II w Portugalii w latach 1580-83, której celem było włączenie tego kraju do jego królestwa. W ten sposób powstała pieśń zaplanowana przez autora jako końcowy akcent w jego poemacie. Należało tylko poprowadzić dokładane wątki ku temu celowi. Niestety przedwczesna śmierć poety nie pozwoliła na to przemyślane zespolenie. Dlatego trzecia część Araukany liczy tylko osiem pieśni (pierwsza miała ich 15, a druga 14) i sprawia wrażenie, jakby wydarto z niej kilkadziesiąt stron. Wprawia też w zakłopotanie czytelnika, który się w jej treści gubi, i jeśli nie przeanalizuje jej dostatecznie wnikliwie, powie o niej, jak nieraz miałem okazję czytać, że jest zlepkiem przypadkowych, niespójnych treści na różne tematy (mimo iż literacko jest może nawet lepsza, niż poprzednie).

„Poeta zapomniany”, część II ukaże się w poniedziałek 27 listopada 2017 r.

 

Czesław Ratka na Culture Avenue:

http://www.cultureave.com/witaj-swiecie/

_______________________

Czesław Ratka (ur. 1952) – polski inżynier elektronik, tłumacz literatury pieknej z języka hiszpańskiego. Ukończył Politechnikę Śląską. Oprócz szesnastowiecznego eposu Araukana Alonsa de Ercilla y Zúñiga, przetłumaczył relację Alvara Núñeza Cabezy de Vaca zatytułowaną Naufragios, która opowiada o wyprawie na Florydę, jaka miała miejsce w 1527 roku. Z trzystu uczestników ekspedycji przeżyło ją tylko czterech.

na podst. Wikipedii