
O ile pamiętam, Zbigniewa Seiferta poznałem w połowie lub pod koniec lat 60. podczas jam session w jednym z klubów w Warszawie. Zbyszek współpracował wtedy z Tomaszem Stańką. Był cichym chłopakiem, grającym na saksofonie. Potem zaczął grać także na skrzypcach, podobnie jak ja – czasem łączył oba instrumenty.
Polscy muzycy jazzowi tworzyli wtedy taką prawdziwą rodzinę – trochę szalonych i odważnych ludzi. Graliśmy jazz właściwie przeciwko systemowi, bo był zakazany jako imperialistyczny wpływ w kraju komunistycznym. Muzyka była wtedy dla nas całym życiem. To wyraźnie pokazuje kreatywność Zbyszka i jego twórczość. Wydał nawet album, zatytułowany „Passion”.
Najpierw graliśmy razem w radiowej orkiestrze jazzowej w Warszawie, potem mieliśmy sporo jam sessions. Nagrania były rzadkie, bo kontrolowane przez państwową wytwórnię płytową. Graliśmy obok siebie na saksofonach – on grał na altowym, a ja na tenorowym, a także na skrzypcach.
Seifert wybrał bardzo trudną i ambitną drogę, inspirowaną Johnem Coltranem. Wykonał wiele świetnych utworów w tym kierunku, w okresie swojej gry na jazzowych skrzypcach. W improwizacjach Zbyszka słychać coltrane’owski koncept gry, vibe, energię – to jest coś, co pochodzi z różnych okresów gry Coltrane’a. Grać tego typu muzykę nie jest łatwo, jest to bardzo wymagające. Aby zacząć, trzeba być naprawdę doskonałym skrzypkiem. Na początku to było jak podróż w nieznane.
Większość z nas zaczynała od skrzypiec jako dzieci. Przypuszczam, że droga Zbyszka do saksofonu była podobna. Zakochał się w saksofonie, tak jak ja i zaczął na nim grać. Ale potem jego muzyka stała się bardziej złożona i otwarta, więc skrzypce stały się wtedy drugim instrumentem, a potem pierwszym.

Dla mnie oba instrumenty są naprawdę ważne. Jeśli miałbym porównać nasze podejścia, to ja gram bardziej jak saksofonista, a Zbyszek grał jak świetny skrzypek w jazzowym i kulturowym duchu.
Już latach 60. wyjeżdżaliśmy za granicę, głównie do Niemiec, chociaż niektórzy z nas trafiali też do Anglii czy Holandii. Pamiętam nasze występy na festiwalu jazzowym w Berlinie i na innych festiwalach – jego gra była niezwykła, wręcz wielka. Nagrywaliśmy też razem ze Zbyszkiem w Niemczech, a w nasz projekt zaangażował się Joachim Ernst Berendt, znany krytyk jazzowy i producent. Pomógł nam także promować Zbyszka i jego muzykę.
Po jakimś czasie wyjechałem na stałe do Nowego Jorku i nie słyszałem za wiele ani o Tomku Stańko, ani o Zbyszku Seifercie. Aż nagle pojawił się tam Zbyszek, nagrywając kilka sesji z wybitnymi muzykami z Nowego Jorku, takimi jak John Scofield, czy Jack DeJohnette. Kiedy Zbyszek dotarł do Nowego Jorku na pierwsze nagrania, wielu bardzo znanych muzyków było nim podekscytowanych i wspierało go. Tak to się naturalnie rozwinęło – muzyka sama znajdowała drogę do muzyków, po prostu nie było innej możliwości.
Jego gra, zwłaszcza na skrzypcach, to było coś zupełnie nowego – nikt wcześniej nie podążał w tym kierunku. Było to bardzo trudne, wymagające, ale Zbyszek był też znakomitym muzykiem klasycznym, co pomogło mu przekraczać granice i osiągać to, co zamierzał. Był pracoholikiem, skromnym człowiekiem, a jego życie kręciło się wokół muzyki, ciągłego ćwiczenia i grania.
Po pewnym czasie Seifert nie tylko wypracował swój styl, ale i stał się wiodącym przedstawicielem tego stylu muzyki na skrzypcach. Ma na koncie sporo albumów solowych, zespołowych i nagrań z koncertów. Album „Man of the Light” był dla niego przełomem, a także dla nas. Ten album jest świetny, wszyscy słuchamy go częściej niż innych. Pracował codziennie, pamiętam, jak codziennie grał, ćwiczył, grał solo – był naprawdę oddanym artystą.

W ostatnich latach byłem członkiem jury podczas kilku konkursów jego imienia i zauważyłem, że wielu młodych europejskich muzyków naśladuje jego styl, zarówno w jazzie rytmicznym, jak i improwizowanej muzyce europejskiej, którą Seifert także wykonywał i nagrywał. Poza tym jest to technicznie wymagająca gra na skrzypcach. Słyszałem wielu niesamowitych młodych wirtuozów, którzy potrafią grać w stylu Seiferta. W regulaminie konkursu jest wymóg wykonania jednego z utworów Seiferta i większość uczestników wprowadza jego ducha do swojej gry – ludzie z Holandii, Japonii, tegoroczna włoska skrzypaczka i wielu innych. Naprawdę fantastyczni młodzi skrzypkowie. Tak więc wielu z nich potrafi grać w jego stylu, ale niektórzy wybierają też bardziej tradycyjny styl, powracający do swingu i mainstreamowego jazzu.
Jak mówił Coltrane: „Nie naśladujcie mnie, ja poszukuję”. Seifert też poszukiwał swoich brzmień i tyle lat po jego odejściu, nadal można się na nim wzorować, bo był autentyczny.
Rozmowa: Jacek Gwizdka
Opracowanie: Joanna Sokołowska-Gwizdka
*
Film dokumentalny „Zbigniew Seifert. Przerwana podróż” będzie można zobaczyć 8 listopada 2024 r. podczas Austin Polish Film Festival:



„Polscy muzycy jazzowi tworzyli wtedy taką prawdziwą rodzinę – trochę szalonych i odważnych ludzi. Graliśmy jazz właściwie przeciwko systemowi, bo był zakazany jako imperialistyczny wpływ w kraju komunistycznym.”
Jazz był zakazany? Pierwsze krakowskie Zaduszki Jazzowe zorganizowano już w 1954 r. – nie w tajemnicy przed władzami – skończył się wtedy sześcioletni okres „jazzu katakumbowego”. W 1956 r. i w 1957 r. odbył się w Sopocie międzynarodowy festiwal jazzowy. W 1956 r. zaczął wychodzić miesięcznik “Jazz”. W 1957 r. powstała Federacja Polskich Klubów Jazzowych; pierwszy polski klub jazzowy po okresie stalinowskim powstał w 1957 r. w Zabrzu (po roku przeniesiono siedzibę klubu do Gliwic), potem powstały takie kluby we wszystkich większych miastach. Od 1958 r. odbywa się w Warszawie Międzynarodowy Festiwal Jazzowy “Jazz Jamboree”. W 1958 r. w siedmiu polskich miastach grał słynny kwartet Dave’a Brubecka. Od 1958 r. polskie zespoły jazzowe występowały w filharmoniach i zaczęły wyjeżdżać za granicę. W 1959 r. w schronisku na Kalatówkach odbył się „Jazz Camping” – wielki zjazd polskich jazzmanów i ich przyjaciół. Relację z tego zjazdu zamieścił „Przekrój”, jego fragmenty pokazała Polska Kronika Filmowa, reż. Bogusław Rybczyński zrobił dla warszawskiej WFDiF filmową relację z tego zjazdu, zat. „JAZZ CAMPING”, Kalatówki 1959: https://youtu.be/v2icRUxgeFU (w 2017 r. powstała z zapisów archiwalnych kolejna, dłuższa relacja filmowa z tego zjazdu, zat. „Jazz na Kalatówkach”). Od 1964 r. odbywa się we Wrocławiu festiwal “Jazz nad Odrą” (pierwsze edycje festiwalu były organizowane i finansowane przez Związek Studentów Polskich). „Jazz Jamboree” i „Jazz nad Odrą” należą do największych festiwali jazzowych w Europie, grali na nich jedni z największych amerykańskich muzyków jazzowych, i w peerelowskich latach. Nikogo za granie i słuchanie jazzu nie zamykano, nie pałowano; za zainteresowanie jazzem utrudniali życie swoim studentom niektórzy nauczyciele muzyki. Willis Conover, legendarny popularyzator jazzu, gospodarz radiowej audycji „Music U.S.A., Jazz Hour”, był w Polsce wiele razy, po raz pierwszy w 1959 r. Witano go uroczyście na lotnisku Okęcie. Może Gomułka na wieść o tym zgrzytał ze złości zębami, ale wielu starszych Polaków, i nie tylko Polaków, po prostu nie znosiło jazzu. „To jest dzika muzyka” – mówili. O tym, że była to muzyka imperialistyczna przypominali w drugiej połowie lat 1950. już tylko nadgorliwi dziennikarze. Uwielbiany przez większość młodych ludzi, jazz wywoływał zgrzytanie zębami u większości ludzi ze starszych pokoleń. Ale tego nie można nazwać prześladowaniem. Jazz coraz częściej pojawiał się w audycjach Polskiego Radia. O tym, jak bogate było życie jazzowe w Polsce od 1956 r., można się przekonać czytając, dostępne w sieci, egzemplarze miesięcznika „Jazz”: Miesięcznik „Jazz”, archiwa.
Jazz nawet w okresie stalinowskim nie był w Polsce formalnie zakazany. Mówił o tym znawca jazzu i historii jazzu w Polsce dr Igor Pietraszewski, autor książki „Jazz w Polsce. Wolność improwizowana” w rozmowie z dr Izabellą Starzec, dziennikarką muzyczną i krytyczką sztuki, opublikowanej we Wrocławskim Portalu 17 kwietnia 2024 r. (rozmowa jest dostępna w sieci: „O jazzie w Polsce – z dr. Igorem Pietraszewskim, członkiem Rady Artystycznej Jazzu nad Odrą, rozmawia Izabella Starzec). Polecam również rozmowę dr. Ziemowita Sochy z dr. Igorem Pietraszewskim zatytułowaną „Pietraszewski: Polski jazz czy jazz w Polsce?” zamieszczoną 6 sierpnia 2016 r. na stronie Klubu Jagiellońskiego.
Polecam też film dokumentalny Hugo Berkeleya „Jazz Ambassadors” z 2018 r. o jazzie w zimnowojennej dyplomacji kulturalnej USA. W nim około dziesięciu minut o pobycie w Polsce i koncertach kwartetu Dave’a Brubecka w 1958 r. i o pierwszej wizycie w Polsce Willisa Conovera – w 1959 r. Poniżej link do artykułu napisanego po obejrzeniu tego filmu:
https://krytykapolityczna.pl/kultura/muzyka/jazz-w-zimnowojennej-dyplomacji-kulturalnej-usa/#:~:text=Jazz%20w%20zimnowojennej%20dyplomacji%20kulturalnej%20USA
Dziękuję za ten obszerny komentarz. Widać pan Michał Urbaniak, miał inne odczucia. A może po latach spędzonych za granicą patrzy na ówczesną Polskę z innej perspektywy.